Praca polonistki do łatwych nie należy, zwłaszcza w szkołach branżowych czy technikach. To nie jest liceum, w którym uczniom zależy na wynikach. Panuje przekonanie, że można osiągnąć dobry wynik minimalnym kosztem, więc nie ma się co przemęczać. W praktyce przekłada się to na ściąganie na potęgę, oszukiwanie nauczycieli na każdy wymyślny sposób, naśmiewanie się z uczciwie uczących się oraz inne sposoby uczniowskiego „ściemniania”. Do dobrego tonu należy niesystematycznie prowadzony zeszyt, nieprzeczytana lektura, nieprzygotowanie do zajęć, głupie teksty tłumaczące lenistwo i ogólne „olewackie” podejście typu „niech się belfer martwi moją kolejną jedynką”. W razie czego i tak zawsze można swoje braki wiadomości zrzucić na niekompetencję nauczyciela. Niech ma, skoro taki głupi zawód wybrał. Mógł przecież skończyć branżówkę i zarabiać dwa razy tyle. Można i tak. Ale teraz dosyć już żali. Trzeba dalej ciągnąć ten wóz Drzymały.
Najgorzej jest z czytaniem lektur. Według uczniów to strata czasu, który można spożytkować znacznie lepiej na gry komputerowe czy TikToka. Pytam więc jednego z uczniów o wiedzę z lektury, którą winien był przeczytać. On na to, że nic mi nie powie na ten temat. Odpowiedź moja była równie szybka: „Twoja wiedza jest jak złoty pociąg – wszyscy wiedzą, że istnieje, ale nikt go nie widział”.